Firmy lubią podkreślać, że trzonem ich działalności, najważniejszym ogniwem są ludzie. Chwalić się transformacją kulturową organizacji, podkreślać zaangażowanie w budowanie relacji z pracownikami i w rozwijanie ich kompetencji. Dziś w wielu miejscach to standard, ale 20 lat temu? Niekoniecznie. No, chyba że mówimy o LINK4. Tam od początku kulturę organizacji budowano inaczej. I kogo by nie zapytać - największą wartością firmy zawsze byli ludzie. A przykład szedł "z góry". W cudzysłowie - a to dlatego, że hierarchia nigdy nie była w LINK4 wyraźnie zarysowana. "W firmie od samego początku istniał duch bezpośredniości, duch otwartych drzwi" - mówi Zofia Dzik, wiceprezes, a później prezes zarządu i członek rady nadzorczej LINK4 (lata 2004-2015).
Prezes też człowiek
I te drzwi do pokoju prezesa LINK4 faktycznie zawsze były otwarte. Każdy współpracownik mógł swobodnie wejść i się przywitać, porozmawiać. Jeśli akurat prezes był w środku, bo zwykle bywał wszędzie indziej - a to na call center, a to w likwidacji, a to na menedżerskiej burzy mózgów czy cotygodniowym spotkaniu w sprawie taryf. Albo akurat biegł, by przynieść wydrukowaną polisę dla klienta... Zofia Dzik opowiada: "To był pierwszy dzień mojej pracy, nie zostałam jeszcze oficjalnie przedstawiona wszystkim pracownikom. Szłam korytarzem, gdy jeden z nich krzyknął do mnie: hej ty, możesz iść do mail roomu i przynieść wydrukowaną polisę o takim i takim numerze? Klient czeka. Oczywiście wzięłam numer, poszłam, przyniosłam tę polisę. Gdy wróciłam, ktoś już zdążył powiedzieć temu pracownikowi, że jestem nowym wiceprezesem zarządu". Anegdota oczywiście przeniosła się lotem błyskawicy po całym biurze. Zdaniem Zofii Dzik, był to bardzo symboliczny początek pracy, pokazujący brak tej sztywnej hierarchiczności: "Oczywiście staraliśmy się wykorzystywać swoje kompetencje i pozycje z sensem, naturalnie mieliśmy strukturę i podział obowiązków, ale ta sytuacja pokazuje też, że byliśmy w firmie po to, żeby sobie nawzajem pomagać. Jeżeli w danym momencie ta pomoc była potrzebna, zwyczajnie braliśmy odpowiedzialność".
Dobrych parę lat później nic się w tej materii nie zmieniło. Jak opowiada Tomasz Tarkowski, który w LINK4 zjawił się w 2016 r., by objąć stanowisko prezesa: "Doskonale pamiętam swój pierwszy dzień w Linku. Roger wprowadza mnie do biura, a dziewczyna z recepcji rzuca: cześć, Tomek! Po PZU było to dla mnie zaskoczeniem, ale też było po prostu fajne. Było dla nich w pełni naturalne. W tym właśnie momencie zrozumiałem, że taka forma powoduje skrócenie dystansu, dzięki czemu ludzie z dowolnego stanowiska są w stanie powiedzieć w czasie ważnego spotkania swoje zdanie. I ma to określoną wartość dla organizacji".
Innym przykładem są opowieści o pracy call center. Każdy prezes, każdy członek zarządu, dyrektor, w ogóle każdy pracownik, który przychodził do LINK4, niezależnie od stanowiska, musiał choć raz spróbować pobyć "na słuchawkach". Wszak to kwintesencja directu. A co, jeśli nagle trzeba zamknąć call center - ten najważniejszy dla firmy dział, bo ktoś zadzwonił z informacją o podłożonej bombie (i to nie raz...)? Marek Gola, przez wiele lat odpowiedzialny w LINK4 za sprzedaż, opowiada: "Zdarza się taka sytuacja i z jednej strony są procedury: dzwonimy na policję, musimy opuścić i zamknąć budynek. Więc opuściliśmy... i stworzyliśmy sobie na Okęciu takie recovery center. Szybko do samochodów: ja, informatyk i oczywiście konsultanci. Ściągaliśmy te połączenia, byle odebrać i porozmawiać z klientem, wziąć od niego numer i poinformować, że oddzwonimy gdy tylko skończą się... ćwiczenia przeciwpożarowe. Coś się wymyślało, ale wiadome było, że musi działać. To był dla mnie cudowny czas!". Dodajmy, że Marek Gola i inni szefowie nierzadko sami odbierali te telefony. O innej "bombie" opowiedział też Mariusz Sarnowski, pierwszy prezes LINK4: "Szybko zarządziliśmy ewakuację całego biura. Nasz szef finansów w 15 minut załatwił w Netii, że wszystkie połączenia są przekierowywane na moją komórkę. Ja z kolei ustawiłem w swojej komórce, że jeżeli jest zajęte, to przekierowuje na numer Sławki Cwalińskiej-Weychert. Sławka: na numer Wojtka Rabieja. I tak siedzieliśmy, cały zarząd na ulicy, i odbieraliśmy telefony". Swoją drogą, czyż to nie doskonałe uzasadnienie adekwatności nazwy "LINK"...?
W LINK4 od samego początku istniał duch bezpośredniości, duch otwartych drzwi. |
|
|
Pracownicy od zawsze doceniali menedżerów LINK4 za skracanie dystansu, za branie odpowiedzialności w każdej sytuacji. A jak zarząd doceniał pracowników te 20 lat temu? W swoim stylu, czyli bez dystansu, za to relacyjnie. Zaangażowany pracownik mógł pójść na miłą kolację z prezesem (prezes płacił - rzecz jasna!), liczyć na podwózkę do domu autem szefa albo wybrać się na długi spacer z panią wiceprezes i jej psem. Może nieszablonowo, ale za to z pomysłem. Pomysłem na budowanie prawdziwych relacji oraz poczucia przynależności do firmy i bycia dla niej ważnym.
Ich firma
Drzwi do pokoju prezesa pozostają otwarte po dziś dzień. I można by rzec, że są symbolem otwartości całego managementu, całej organizacji. Otwartych głów, ale i braku barier. Bo na koniec dnia i prezesowi, i każdemu pracownikowi zależało i zależy na tym, żeby firma się rozwijała.
To zresztą również jeden z fenomenów LINK4 - wyjątkowy poziom zaangażowania. Od początku w firmie budowano kulturę pracy, gdzie podstawą był dobry klimat i tworzenie przestrzeni, w której ludzie czują, że coś od nich zależy. Poczucie sprawczości, przedsiębiorczość to coś, na co kładziono szczególny nacisk. "Identyfikacja z organizacją to wciąż wyróżnik LINK4. Po drodze firma przeszła całe mnóstwo zmian, również właścicielskich czy w zakresie modelu. Ale kultura, która się wtedy wytworzyła, wciąż trwa" - uważa Sława Cwalińska-Weychert z pierwszego zarządu LINK4. Igor Rusinowski, związany z LINK4 w latach 2008-2012, dodaje: "Ta firma przyciągała osoby, które chciały robić coś nowego, coś innego, bardziej rozwojowego, przedsiębiorczego. Naprawdę świetni ludzie". Tomasz Tarkowski zwraca uwagę na nowocześnie, inaczej robiony - już lata temu - HR. "Widzieli swoją rolę w firmie zupełnie inaczej niż ja się z tym wcześniej spotykałem. Tam naprawdę najważniejszy był pracownik i atmosfera w firmie. Co najważniejsze - oni doskonale wiedzieli, jak o to zadbać".
Jak jednak przyznają byli menedżerowie: LINK4 przyciągał bardzo mocne charaktery. Zarządy potrafiły iskrzyć, podobnie jak wyjścia na papierosa (palarnia stanowiła zresztą ważne miejsce rozmów, a niejedna osoba zaczęła w LINK4 palić...). Ale to chyba też najlepsze potwierdzenie, że ludziom na tej firmie naprawdę zależało. Jak opowiada Marek Gola: kiedyś padł nawet pomysł, by zrobić sobie wspólne tatuaże... z ówczesnym logo LINK4 - sympatycznym telefonikiem na kółkach. Zofia Dzik mówi z kolei, że wprowadzając do swojego codziennego ubioru pomarańcz, przyczyniła się do zainicjowała w LINK4 mody na dni ubierania się na pomarańczowo. Choć kolor dość odważny, z każdym tygodniem przybywało pracowników, którzy z chęcią dołączali się do akcji: "W końcu pomarańczowy jest kolorem kreatywności" - dodaje.
Poczucie sprawczości, przedsiębiorczość to coś, na co kładziono szczególny nacisk. I tak jest do dziś. |
|
|
Wydaje się, że LINK4 zawsze miał szczęście do dobrych menedżerów. Nawet - a może zwłaszcza? - gdy iskrzyło. Zofia Dzik wspomina: "Mieliśmy wspólnotę wartości, odpowiedzialności, kultury pracy, komunikacji, aspiracji. I w takim otoczeniu naprawdę można się ścierać i można się ścierać bardzo ostro, ale jest to przy tym przestrzeń, która daje szanse na przekraczanie granic niemożliwego i wprowadzania rzeczy, które naprawdę są innowacyjne. A myślę, że LINK4 w wielu miejscach pokazał, że niemożliwe jest możliwe".
Podobne charaktery przyciągają podobne charaktery - to zdaniem Wojciecha Rabieja z pierwszego zarządu LINK4 tłumaczy, że firma zawsze mogła się pochwalić świetnymi specjalistami, którzy potrafili się ze sobą dogadać. I wspólnie wiele osiągać, a przy tym... doskonale się bawić: "LINK4 miał olbrzymie szczęście: w zasadzie od góry do dołu miał osoby, które chciały budować tę firmę i tworzyć nowy świat ubezpieczeń. Ta energia sama się napędzała. Przykładaliśmy do tego dużą wagę na etapie rekrutacji. Jeśli tworzymy organizację, która jest fajna i nastawiona na wspólne rozwijanie, to razem naprawdę można dużo więcej osiągnąć".
W rynek!
Byli prezesi z dumą obserwują, ilu świetnych ekspertów LINK4 dał rynkowi. Sami początkowo chcieli dawać im możliwości rozwoju i poczucia odpowiedzialności za pracę - dziś widzą, jak świetnie to zaprocentowało. Zwłaszcza że nie wszystkich ściągali z rynku, a bardzo często "przyprowadzali" spoza. Do swojego odważnego projektu przekonywali konsultantów, którzy widzieli w LINK4 sprawczość - a nie tylko teoretyzowanie. Do call center - na przykład ludzi z telekomów, bo ci lepiej wiedzieli, jak rozmawiać z klientem. I sprawnie robili z nich ubezpieczeniowców. Sława Cwalińska-Weychert podkreśla, że LINK4 obiecywał ciężką pracę, pot, krew i łzy, ale też szansę na odniesienie sukcesu: "Zdobyte umiejętności do dziś procentują na rynku, który został ludźmi z Linka zasilony". W LINK4 pracownicy zawsze byli niezwykle zaangażowani w to, co robili i pracowali tak, jakby pracowali w swoim własnym biznesie. "I to w jakimś sensie przenosiło się na zewnątrz. Myślę, że stworzyło w tym zakresie również nowy standard" - dodaje Sława Cwalińska-Weychert.
Byli prezesi z dumą obserwują, ilu świetnych ekspertów LINK4 dał rynkowi. |
|
|
Roger Hodgkiss, który kierował LINK4 od 2009 do 2016 roku, podkreśla: "To była prawdziwa przyjemność móc szkolić menedżerów, którzy teraz są rynkowymi ekspertami i zajmują wysokie stanowiska w branży. Pozostawiają swój widoczny ślad na rynku. Wspaniale jest obserwować, że tak się rozwijają, zarówno w LINK4, jak i poza firmą. Jestem z nich bardzo dumny!". Jego zdaniem LINK4 ma wspaniałą umiejętność przyciągania ludzi i umożliwiania im rozwoju: "Unikalna kultura, zaangażowanie, energia. To się utrzymuje i nie mam wątpliwości, że będzie trwać. LINK4 wciąż ma tę mentalność i podejście challengera rynku i to sprawia, że przyciąga do siebie ludzi".
Wiele osób wciąż utrzymuje ze sobą kontakt. Dzwonią do swoich byłych szefów, na przykład z życzeniami urodzinowymi albo na święta. Od czasu do czasu spotykają się we wspólnym gronie. Te nawiązane 20 lat temu relacje trwają do dziś - co zresztą doskonale było widać również podczas przygotowań tego jubileuszowym cyklu. Sława Cwalińska-Weychert podkreśla: "Nie sposób nie uśmiechać do tamtego czasu. To była tak nieprawdopodobna frajda... Ciężka praca, ale i wielka satysfakcja. Wszystko, co się wymyśliło, można było natychmiast sprawdzić". A dziś z dumą spoglądać, że to, co się wymyśliło, wciąż funkcjonuje... i to nie tylko w LINK4, ale generalnie: na rynku. Mariusz Sarnowski dodaje: "Ani wcześniej, ani później nie tworzyłem nic równie fascynującego. Cieszę się, że LINK4 jest w dobrych rękach. Myślę, że pani prezes Agnieszka Wrońska to właściwy człowiek na właściwym miejscu".
Partnerem cyklu jest LINK4.
Posłowie od redakcji:

Wiele radości sprawiło nam słuchanie opowieści o LINK4, ale co ważniejsze - jeszcze więcej radości widziałyśmy u swoich rozmówców. Była fascynacja, były i łzy wzruszenia. Był wielki sentyment, a przede wszystkim ogromna duma z tego, co udało się stworzyć. Duma z tego, jak zmieniał się LINK4 i jak dojrzałą, istotną na rynku organizacją się stał. Wielu mówiło o przygodzie życia - przygodzie, która ukształtowała ich samych, a w wielu aspektach również i cały rynek ubezpieczeń. Przez ostatni miesiąc była to także intrygująca przygoda dla nas, za co wszystkim naszym rozmówcom serdecznie dziękujemy.
Anna Trzcińska i Karolina Zysk-Wieczorek
Zobacz firmy: LINK4, Netia, PZU
Artykuł: <<< 2023-01-20 >>>