Dziennik Ubezpieczeniowy

Dziennik Ubezpieczeniowy >> Szukaj 

 

Archiwum :: O Dzienniku :: Prenumerata 

 Szukaj

 

 

Artykuł: <<< 2012-12-17 >>>

 

Komentarze

 

Nawigacja

2012-12-18  

|<<

   

 >>|

2012-12-17  

|<< 

<<<

>>>

 >>|

2012-12-14  

|<<

     

 

Data publikacji: 2012-12-17

Dz.U. nr: 3144

Komentarz do: Lej Nadzór w mordę

Panie Marcinie,

przepraszam z góry za komentarz nie do końca zgodny z merytoryką Pańskiego artykułu]], ale nieco sprowokowało mnie dwukrotnie użyte w nim sformułowanie o tym, że każdy może przyjść na Plac Powstańców, śmiać się tamtejszym urzędnikom w nos (zobacz: Lej Nadzór w mordę). Otóż nic bardziej błędnego i proszę mi wierzyć - wiem co mówię, bo byłem nie dalej jak wczoraj (właściwie w czwartek - przyp. red.) (choć w... nieco innej sprawie).

Od dłuższego czasu usiłuję załatwić tam pewną kwestię służbową, głównie w drodze korespondencyjnej, czasem telefonicznej. Ponieważ staje się ona coraz bardziej pilna, a wspomniane kanały komunikacji ostatnio mocno zawodziły, wsiadłem w samochód i pojechałem. To, co nastąpiło potem, przekroczyło moje najśmielsze wyobrażenia o pracy urzędów państwowych w Polsce AD 2012.

Po nawiązaniu kontaktu telefonicznego przez ochronę i mojej prośbie o krótkie spotkanie, usłyszałem w słuchawce nieco wystraszony głos mówiący, że "to trzeba uzgodnić z Panią Dyrektor...". Rozłączyliśmy się, jak sądziłem, na chwilę.

Po ok. 20 minutach oczekiwania na recepcji pojawiły się 2 panie (a żadna z nich nie była Panią Dyrektor), które oświadczyły mi, że ta rozmowa w ogóle nie powinna mieć miejsca, bo z nimi nie ma spotkań, ale ponieważ już jestem, to Pani Dyrektor wyraziła indywidualną zgodę (!). Jak się okazało - zgodę na to, żeby mogły do mnie zjechać windą i przez chwilę porozmawiać - bez wpuszczania do biura, w holu i na stojąco (!).

Wtedy dopiero przeszliśmy do rzeczy i okazało się (nie po raz pierwszy zresztą), że dokument, który miałem dostarczyć, nie został zaakceptowany. Poprosiłem więc o prawidłowy wzorzec takiego dokumentu (bo z pewnych względów mam powody przypuszczać, że go tam mają) - nie wolno, Pani Dyrektor nie pozwala. Kiedy chciałem wskazać im wśród papierów, które sam wcześniej do nich wysłałem, coś, co moim zdaniem spełniało oczekiwania - nie wolno, Pani Dyrektor nie pozwala. Z samą Panią Dyrektor też nie wolno się spotkać, bo Pani Dyrektor nie pozwala.

Ktoś mógłby nasłuchiwać szyderczego rechotu historii i dopatrywać się jakiejś symboliki w tym, że opisane wydarzenia miały miejsce równo w 31 lat od wprowadzenia stanu wojennego. Ja nie, bo szczerze mówiąc poczułem się nie, jak w PRL-u (w którym swego czasu jeszcze udało mi się chwilę pożyć), ale już raczej gdzieś w carskiej Rosji lub innym Bizancjum.

Tak więc, jeśli ktoś chciałby zaryzykować i spróbować "frajerom z Pl. Powstańców zaśmiać się w nos", to uprzedzam, że na miejscu rychło śmiać mu się odechce. A jeśli nawet nie, to może to zrobić co najwyżej pod oknami na ulicy. No, chyba że Pani Dyrektor wyrazi indywidualną zgodę.

pozdrawiam

Piotr Skwarek

 

Linki:  

Zobacz komentowany tekst:

Lej Nadzór w mordę

 

Komentuj Prześlij  Drukuj

Artykuł: <<< 2012-12-17 >>>

 

 

 

Profesjonalnie o ubezpieczeniach..

Miesięcznik Ubezpieczeniowy

 

 
 Strona przygotowana przez Ogma Sp. z o.o.