Dziennik Ubezpieczeniowy

Dziennik Ubezpieczeniowy >> Szukaj 

 

Archiwum :: O Dzienniku :: Prenumerata 

 Szukaj

 

 

Artykuł: <<< 2012-11-16 >>>

 

Komentarze

 

Nawigacja

2012-11-19  

|<<

   

 >>|

2012-11-16  

|<< 

<<<

>>>

 >>|

2012-11-15  

|<<

     

 

Data publikacji: 2012-11-16

Dz.U. nr: 3123

Komentarz do: Komentarza Jacka Kliszcza

Szanowny Panie Prezesie,

przede wszystkim z żalem muszę potwierdzić, że w dalszym ciągu będę (a więc sprawa wyjaśniona: to "on", a nie "ona") występował jednak pod pseudonimem, narażając się na deklarowany przez Pana Prezesa (i - w tych okolicznościach - całkiem zrozumiały) brak ewentualnej polemiki, ale również (co gorsza, i za co pragnę przeprosić Pana Redaktora Naczelnego) na ryzyko utraty ważnego czytelnika przez Dziennik Ubezpieczeniowy, z którego degradacją z tego powodu do poziomu "śmieciowego tabloidu" zmuszony jestem się nie zgodzić. I to pomijając nawet fakt, że - w przeciwieństwie do tego typu wydawnictw prenumerata DzU jest jednak ciągle odpłatna. Zapewniam jednak, że cenię sobie swoją anonimowość tak samo, jak zatajone z istotnych dla mnie przyczyn nazwisko.

Raz jeszcze przeczytałem swój wywołujący tak gwałtowną reakcję Pana Prezesa komentarz, poszukując w nim swojego braku odpowiedzialności za słowo, charakterystycznego zapachu szamba, insynuacji, typowo polskiej (tj. nawiedzonej?) walki z mafią i patologią, swego niskiego poziomu etyki, handlarskiego (tj. niskiego) poziomu myślenia i abstrakcji, obnażenia swych wynikających z porażenia profesjonalizmem fachowców kompleksów, tworzenia chaosu i mętnej wody dla takich samych interesów i poglądów, obrzydliwego plucia na tych, którzy chcą pozytywnych zmian i nurzania się w polskim smrodku. I może forma niedoskonała, ale stwierdzam niestety, że - również z pewną taką dozą niepełnego zrozumienia - nie znalazłem w nim tak jednoznacznie sformułowanych i obraźliwych wręcz wypowiedzi, co wynika zapewne ze wskazanych tak celnie indywidualnych cech osobowości niżej podpisanego anonima.

Gdyby jednak istniała szansa na doprecyzowanie, to pokusiłbym się stosownie.

Refleksja pierwsza:

Samorządy, zrzeszające wykonujących zawód, profesjonalnie przygotowanych i odpowiednio przetestowanych fachowców, winny być arbitralne, chociażby dla wypracowania wspólnego stanowiska w istotnych kwestiach oraz jego skutecznego lobbowania. Niemniej jednak mam wrażenie, że uzasadnianie stanowiska właśnie środowiska brokerów i pośredników ubezpieczeniowych (z podkreśleniem polskiego stanowiska i polskiego sceptycyzmu) opinią o zagrożeniu opanowania rynku przez niekompetentne, niewykształcone, nieuczciwe, zagrażające bezpieczeństwu finansowemu konsumentów i państwa podmioty, jest opinią trochę jednostronną, może na wyrost i we własnej sprawie, chociażby ze względu na budzącą największą kontrowersję kwestię ujawniania wysokości prowizji. Bo, co do zasady (choć dopiero po okresie bolesnych prób i błędów), rynek w końcu w sposób całkiem naturalny weryfikuje jakość świadczonych usług, ale odmawianie profesjonalizmu innym jego uczestnikom spoza środowiska brokerów i pośredników (czyli ubezpieczycielom, o których zdanie jest powszechnie znane), można byłoby poczytać jednak za mało etyczne.

Refleksja druga:

Trudno byłoby mi się doszukać w moim komentarzu tezy o negowaniu prawa samorządów do wyrażania interesów środowiska, czy reprezentowaniu przez nie jakichś ciemnych i manipulatorskich sił, ale jednak 10% wolumenu brokerskiego (specyficznego, bo popularne i masowe OC komunikacyjne pozostaje domeną agentów), czy też 31% wolumenu agencyjnego (bo tu należy założyć, że opinie są zgodne), częściowo tylko uzasadnia moim zdaniem prezentowanie stanowiska polskiego środowiska i polskiego sceptycyzmu wobec proponowanych zmian. Bo tak jednoznacznych ocen ze strony Rzecznika Ubezpieczonych (czyli najbardziej zainteresowanych, ale zgodnie z przedstawianymi ocenami - nie dość jeszcze przecież wyedukowanych lub wystarczająco kompetentnych), czy Polskiej Izby Ubezpieczeń w przywoływanych komentarzach już nie znalazłem (szczególnie w kontrowersyjnej kwestii ujawniania wysokości prowizji), a w końcu ta ostatnia reprezentacja ubezpieczycieli, to jakieś 59% wolumenu rynku. Nie ma więc potrzeby poddawać się wrażeniu, że akurat ci ostatni nie muszą dysponować kompetentną, uczciwą i etyczną obsadą mimo nie składania trudnych, specjalistycznych egzaminów.

Refleksja trzecia:

Nie kwestionuję faktu budowania w Polsce od ponad 20 lat nowatorskiego, profesjonalnego i będącego instytucją zaufania publicznego rynku brokerskiego, stojącego przede wszystkim na straży interesów Klientów, bo to ich pewność i bezpieczeństwo, a nie korporacyjne zyski i partykularne interesy winny być tutaj dobrem najistotniejszym. Trudno jednak byłoby mi się zgodzić, że ten rynek wziął się kompletnie znikąd, bo od samego początku tworzyli go byli, doświadczeni w biznesie pracownicy ubezpieczycieli oraz specjalizujący się w ubezpieczeniach pracownicy naukowi (co widać szczególnie nie tylko w życiorysach członków Zarządów większych korporacji brokerskich, ale i dzisiejszych ubezpieczycieli), a potem także i ci spośród niższego szczebla firm ubezpieczeniowych oraz współpracujących z nimi agentów. Mimo więc aktualnego, bardzo niekorzystnego wizerunku ubezpieczycieli, rażącym nietaktem byłoby utrzymywać, że rynek brokerski jest kompletnie dziewiczy, a jego podejście do etyki i profesjonalizmu zupełnie nowatorskie (szczególnie, że etykę wynosi się z domu i doświadczenia, a nie z certyfikacji). I kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Refleksja czwarta:

Nie uważam siebie za krzyczącego "łapać złodzieja" sprawcę kradzieży i zasadniczo powinienem się obrazić, ale jakoś przywykłem. Wątpliwości, oczywiście, zawsze będą nie tylko dlatego, że dyrektywa akurat "europejska" (tzn. Jewrosojuza), stawiająca w opozycji kwestie lansowanej deregulacji z zapewnieniem profesjonalizmu sprzedawców (o obsłudze posprzedażowej później), czy że nie najlepsza o jej jakości opinia ze strony środowiska, polskiego rządu (znaczy, administracji, choć to akurat argument mało wiarygodny), czy innych krajów europejskich (choć w tym przypadku partykularyzmy lokalnych rynków mają znaczenie). Warto jednak pamiętać o intencjach dyrektywy o pośrednictwie, czyli (przy zmieniającym się rynku, ze sprzedażą bezpośrednią, telefoniczną, internetową, zewnętrzną likwidacją i swobodnym przepływem zasobów) wzmocnienia pozycji coraz bardziej wymagającego informacji i świadomego kosztów konsumenta, zasad działania pośrednika w najlepszym interesie swego klienta, wagi wymogów kwalifikacyjnych, wspólnych standardów, wystarczającego informowania o produkcie dla podjęcia przez konsumenta decyzji (i przed jej podjęciem), unikania konfliktu interesów i (w konsekwencji ostatnich trzech przesłanek) przedstawienia informacji o podstawie, kwocie i elementach wynagrodzenia sprzedawcy lub pośrednika. Czyli, argumentacja urzędników UE, którzy po kilkuletnich dyskusjach z sektorem ubezpieczeniowym, organizacjami konsumenckimi i nadzorami (nasze, polskie widać akurat pominięto), analizach PwC oraz konsultacjach z EIOPA dość naiwnie pewnie przyjmują, że będzie to miało wpływ na powyższe oraz na zdrową, wewnątrz-europejską konkurencję, jest zasadniczo politycznie poprawna, ale sam pomysł bardzo kontrowersyjny głównie chyba ze względu właśnie na towarzyszące ubezpieczeniu koszty. Nie chcę już wracać do swego wcześniejszego anonimu do felietonu pt. Czy broker jest potrzebny? (rubryka "Optyka niepraktyka", DzU nr 121), ale stwierdzam z bólem, że polskie normy pośrednictwa są jednak odmienne od standardów europejskich (czy, ogólnie, zachodnich) zarówno, co do jakości obsługi (dokumentacja, nie zakres ochrony, ale wysokość prowizji), jej zakresu (głównie sprzedaż i ustalanie ceny, a nie pełna obsługa z rozliczeniami szkód, podejmowaniem zobowiązań, negocjacjami roszczeń OC, wypłatami odszkodowań lub zaliczkowaniem składki), zaangażowania (raz do roku), wysokości prowizji (o połowę wyższej), czy standardów etycznych (chowanie głowy w piasek lub ofert w szufladach). Kto ma wiedzieć - wie, kto zrozumieć - zrozumie. Zresztą, kilka państw członkowskich już się dała zbałamucić i żąda ujawniania wynagrodzenia dla niektórych produktów ubezpieczeniowych (naiwnie oceniając prowizję za sprzedaż non-life na poziomie 5-10% składki), a oziębły rynek skandynawski od dawna uważa, że opłacanie przez ubezpieczyciela działającego na rzecz klienta brokera stoi w rażącym konflikcie i jest zwykłą hipokryzją (nawet jeśli broker ostatecznie dzieli się prowizją z klientem), optując po prostu za płaceniem przez klienta kurtażu, wchodzącego w skład ceny ubezpieczenia. Kontrowersja wynika więc moim zdaniem nie tyle z samego wymogu jawności tego parametru, ale z przymusu ujawnienia wyższej najczęściej niż w standardach zachodnich prowizji za dużo skromniejszy serwis, który skutkowałby w Polsce albo koniecznością podniesienia jakości obsługi (co wskazane) i faktycznego zaangażowania posprzedażowego, albo utratą klientów na rzecz europejskiej konkurencji (i tu już aspekt zainteresowania urzędników z KNF i MF).

Tak więc niekoniecznie chodziło mi o odmawianie czystych intencji, ale raczej o nadmierne straszenie skutkami dyrektywy, które wcale nie muszą mieć miejsca oraz o poszerzenie dość jednostronnego punktu widzenia. Bo niektóre rozwiązania nie są na pewno najszczęśliwsze, ale niektóre dla odmiany całkiem uzasadnione.

No i przy okazji uwaga, że kontrowersyjne wynagrodzenie, to nie tylko koszty, prowizja, etc., ale także benefity ekonomiczne wszelkiego rodzaju. Skończą się więc może te quasi-szkolenia w egzotycznych krajach, fundowane hojnie imprezy i podarunkowe gadżeciarstwo.

Z poważaniem, choć w dalszym ciągu anonimowo i bez oczekiwań,

ELJOT N.

 

Linki:  

Zobacz komentowany tekst:

Komentarz Jacka Kliszcza

 

Komentuj Prześlij  Drukuj

Artykuł: <<< 2012-11-16 >>>

 

 

 

Profesjonalnie o ubezpieczeniach..

Miesięcznik Ubezpieczeniowy

 

 
 Strona przygotowana przez Ogma Sp. z o.o.